Dwudziesty trzeci
11 STYCZEŃ 2013
Napisane przez smitchies w Opowiadania
8 Komentarze
Może to nie było życie, które sobie wymarzyła. Może to nie było to czego chciała, ale wiedziała, że popełnianie błędów w tym niechcianym życiu było dla niej chlebem powszednim. Czasami wypowiadała słowa, których nie chciała. Ludzie zwykle tak robią, mówią w złości coś czego później żałują. Sądziła, że dwie osoby, które są dla niej najbliższe to zrozumieją – myliła się. Ani Sophie ani Jamie nie potrafiły tego pojąć. Brunetka z czasem traciła jakiekolwiek nadzieje na to by móc w spokoju porozmawiać i wyjaśnić zaistniałą sytuację, która miała miejsce kilka tygodni temu.
Od ostatniej wizyty w szpitalu minęły trzy dni. Cambria nie miała czasu na to by chodzić tam codziennie. Zaczęła intensywnie pracować nad nową reklamą i robiła wszystko by tylko nie stracić tego o co starała się przez bardzo długi czas. Gdy tylko miała wolną chwilę jeździła do szpitala, ostatnio jednak coraz bardziej jej tego brakowało. Sophie jako jej menadżerka robiła wszystko by utrudnić współpracę. Kłóciły się niemalże każdego dnia gdy tylko jechały na plan zdjęciowy.
- Możesz wreszcie przestać rozmawiać przez ten telefon?! – krzyknęła zirytowana blondynka zatrzymując się pod agencją. Brunetka spojrzała na nią zdezorientowana i rozłączyła się. Odpięła pas i wyszła z samochodu.
- Mogłabyś być trochę milsza? – warknęła.
- Zachowujmy się jak dorośli. – westchnęła Sophie i podeszła do swojej przyjaciółki. – Mam nadzieję, że w końcu przejrzysz na oczy. Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć tej całej szopki. Powinnaś przeprosić Justina za to co mu przy wszystkich ładnie wykrzyczałaś.
- Próbowałam, ale…
- Ale… właśnie zawsze jest jakieś, ale. – uśmiechnęła się kpiąco i weszła do budynku zostawiając zdezorientowaną brunetkę przy samochodzie.
Sophie wiedziała co mówi. Nie była jedną z tych dziewczyn co lubiła sobie poimprezować i zdradzić na boku. Wiedziała też, że Cambria też taka nie była dopóki nie poznała Mark’a. On ją zmienił do tego stopnia, że zaczęła chodzić na różne imprezy dla „rozrywki” . Wiedziała też, że zdrada męża była tylko kwestią czasu. Sophie jak zwykle miała rację.
Justin przez parę tygodni dochodził do siebie po sytuacji, która miała miejsce na ślubie. Odstawił wszystkie imprezy, dał sobie spokój. Wrócił na tor gdzie mógł się wyżyć. Wreszcie zaczęło mu wychodzić i czuł się z tym coraz lepiej. Czasem tylko Roger chciał namówić go do spotkania z Cambrią, ale tylko czasem. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się z nią spotkać i poważnie porozmawiać. Nie miał tylko pojęcia kiedy i czy zdoła opanować wszystkie emocje.
Tak jak zawsze wstał z samego rana i ogarnął się jak to miał w zwyczaju. Nie mógł już znieść ciągłego niańczenia przez matkę i ciągłej kontroli we wszystkim co robi przez swoją nadopiekuńczą siostrę. Uwielbiał dom w Calabasas, ale nie mógł się aż tak ograniczać. Postawił wreszcie na swoim. Kupi dom gdzieś na obrzeżach LA. Tego ranka miał taki zamiar. Ubrał się i doprowadził do porządku, zjadł przyzwoite śniadanie i wyszedł z domu nie informując nikogo dokąd się wybiera. Wsiadł do swojego samochodu i wyjechał z podjazdu. Droga do Los Angeles nie zajęła mu więcej niż czterdzieści minut. Załatwił wszystkie sprawy jakie musiał dotyczące nowego domu i pojechał do szpitala. Musiał w końcu się tego podjąć. Nie mógł dłużej zwlekać.
Zaparkował na parkingu niedaleko wielkiego budynku i wyciągnął kluczyki ze stacyjki. Wziął kilka głębszych oddechów po czym wysiadł z samochodu. Nie mógł powiedzieć, że się stresował… raczej bał się reakcji Mark’a o ile się wybudził. Szedł tam tylko i wyłącznie z wyrzutów sumienia. Nie wyglądało to tak jak sobie wyobrażał, ale w końcu Mark był jego przyjacielem. Kiedyś. Przemierzając odcinek drogi, z parkingu do drzwi wejściowych szpitala miał kilka razy ochotę uciec i pojechać do jakiegoś baru porządnie się napić. Ostatecznie stanął z zadaniem oko w oko. W środku dopytał się gdzie dokładniej leży jego były przyjaciel i już po dziesięciu minutach stał przed drzwiami Sali. Serce waliło mu jak młotem, ale wszedł. Nie sądził jednak, że w środku zastanie kogokolwiek poza samym Mark’iem.
Brunetka siedząca na kanapie, która czytała jakiś magazyn o modzie aż podskoczyła gdy zobaczyła Justin’a stojącego u progu drewnianych drzwi. Zmieszana odłożyła gazetę i wstała poprawiając nerwowo swoją spódnicę.
- Nie wiedziałam, że przyjdziesz. – zaskoczona odparła widząc zakłopotanie na jego twarzy. Przeniósł wzrok na nią i wygiął usta w lekką podkówkę.
- Też się tego nie spodziewałem, uwierz mi. – odetchnął głośno i spojrzał ponownie na mężczyznę w łóżku. – Co z nim? – zapytał nie oczekując wcześniejszej odpowiedzi od dziewczyny. Ona również na niego spojrzała i podeszła do łóżka po czym delikatnie złapała go za rękę.
- Nie wiadomo czy będzie mnie pamiętał po tym jak się przebudzi. To straszne co mu się przytrafiło, życie jest takie niesprawiedliwe. – Justin prychnął pod nosem. Spojrzała na niego a on otworzył drzwi i mruknął coś pod nosem. Nie zrozumiała go. – Słucham?
- Chciałaś pogadać, chodź. – zerwała się z miejsca, zabrała swoją torebkę i wyszła. Doczekała się upragnionej rozmowy. Ich rozmowa jednak nie mogła odbyć się w ustronnym miejscu, najbliżej mieli szpitalny bufet dla odwiedzających. Usiedli przy stoliku wcześniej zamawiając dwie kawy. Nastała cisza, ani jedno ani drugie nie wiedziała jak zacząć temat.
- Chciałam Cię szczerze przeprosić za to co wykrzyczałam na weselu. – mówiąc to Justin zachłysnął się kawą, którą wcześniej pił. Spojrzał na nią z uniesioną brwią i pokręcił głową.
- Mów dalej. – zachęcił ją.
- No i chciałam abyś wiedział, że nie żałuję tego co zdarzyło się w Nowym Jorku. Naprawdę tego chciałam, ale nie mogłam od tak przerwać zaręczyny. Nie umiałam. – westchnęła. – Dobrze wyglądasz, Jamie mówiła mi, że znów imprezujesz.
- Przystopowałem. Miałem kilka zaplanowanych wyścigów, w których musiałem wziąć udział tak więc przystopowałem no i już sobie odpuściłem.
- To dobrze. A co u Twoich rodziców? Wszystko dobrze?
- Wszystko w jak najlepszym porządku. – uśmiechnął się nikło w jej stronę. – Wyprowadzam się.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy. Zaskoczyło ją to. Mrugnęła kilka razy i machnęła ręką na znak by mówił dalej.
- Gdzieś na obrzeżach LA. Nie mogę wiecznie mieszkać z rodzicami a wiesz… przyda mi się więcej przestrzeni. Mam zamiar wrócić do gry w kosza. Takie tam.
- Cieszę się.
Ich rozmowa sprowadzała się coraz bardziej na tor żenady. Było drętwo i oboje to wyczuli. Po wypitej kawie Jusitn odprowadził Cambrię pod salę i sam wyszedł ze szpitala. Ustalili, że zostaną przyjaciółmi. Tylko ciekawiło go jedno… na jak długo.
„Znasz to uczucie, kiedy będąc zamkniętą w czterech ścianach, mózg nie pozwala Ci odpocząć. W głowie wspomnienia przytłaczają cały racjonalny tok myślenia. Czujesz jak w Twoich oczach napływa ocean słonych łez? Tak, właśnie w tym momencie „spokój” daje górę samotności. Każdy kilogram szczęścia w proszku rozpuszcza się w wodzie żalu, być może do samej siebie. Już dawno nie jesteś sobą, utknęłaś w jądrze goryczy i zgorzkniałości. Poddając się, już dawno umarłaś, dlatego tak ciężko Ci teraz powrócić tutaj, w świat niepomyślności, a zarazem niezwykłości. Strach.”
Zeszyt prowadziła od dawna. Nikt o nim nie wiedział, tylko ona sama. Zapisywała tam wszystkie swoje odczucia, było jej lepiej. Robiła to wszystko po to by nie poddać się zawczasu. Zamknęła go i spojrzała w stronę jej męża. Leżał na łóżku kompletnie nie świadom niczego. Dosłownie.
- Gdybyś tylko wiedział jak trudno mi z tym wszystkim. – Szepnęła i zamknęła oczy. Po jej policzkach pociekło kilka kropel łez. Otarła je. Świat nie może dowiedzieć się o moim cierpieniu. Tak jak gdyby nigdy nic usnęła na sofie w Sali swojego męża. Nie świadoma niczego.
**
Nie umiem wytłumaczyć tak długiej nieobecności, ale obiecuję, że dokończę to opowiadanie.